piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział 8

Od domu dzieliło mnie zaledwie parę przystanków. Oparłam czoło o szybę autobusu obserwując ludzi na zewnątrz. Zadziwiała mnie ich beztroska. Często gdy leżałam w altance myślałam, co zrobię gdy będę dorosła. Życie jak do tej pory minęło mi strasznie szybko, a większość tego co przeżyłam to były złe chwile. Wspomnienia w których zawsze byłam sama. Bez nikogo kto zechciałby ze mną porozmawiać, o czymkolwiek. Czasem myślałam jak poradzę sobie jako dorosła. Czy będę w stanie odejść, zadbać o siebie i o Gremlina. Rzadko kiedy bywałam w szkole. Z powodu częstego nie przygotowania i relacji z całym tym zasranym światem. Nikt nie rozumiał że nie często była w domu okazja do tego aby przygotować się. Ja sama przeważnie nie miałam na to już siły, wątpię abym dostała się do dobrej szkoły albo przynajmniej skończyła szkołę średnią. Życie uciekało mi między palcami, bez powrotu zanika każda sekunda a nikt nic na to nie poradzi. Nasz organizm w kontakcie ze światem sam doprowadza się do zniszczenia, starość jest chyba najgorszym co przytrafia się każdemu z nas. Jest widmem dawnych utraconych lat i odbiciem ich wspomnień. Samotność i rozmyślanie nad czasami gdy mogło się wszystko, nad sytuacjami które rozegralibyśmy inaczej. Właśnie to był powód mojego zdziwienia beztroska ludzi, ich oddalanie od siebie smutnej prawdy, walka z naturalną kolejnością zdarzeń. Westchnęłam z lekkim politowaniem. Prawda była taka że zazdrościłam każdemu z tych ludzi. Tego że idąc rozmawia z kimś, idzie pewnie nie łamiąc się przed spojrzeniami, nie czuje strachu praktycznie przed niczym. Ja nigdy tak nie potrafiłam. O mały włos przegapiłabym swój przystanek. Wyszłam na zewnątrz. Rześki ale nie lodowaty wiatr sprawił że na krótką chwile zawiesiłam wszystkie myśli. Okolica była nie przyjemna. Mieściła się na skraju lasu i było to miejsce dobre dla pijaków. Ciasne mieszkania mieściły się w 4 piętrowych blokach, całych umazanych sprejami. Jeden mały market i jeden mały nocny. Właściciele obu tych sklepów mieszkali poza tą dzielnicą, nic dziwnego w końcu każdy ostatnie pieniądze zostawiał w albo jednym albo drugim sklepie to też właściciele nie musieli martwić się o brak pieniędzy. Mogli więc pozwolić sobie na mieszkanie w centrum miasta. W powietrzu unosił się zapach spalenizny. Zarówno bezdomni jak i ludzie w domach palili w piecach czymkolwiek, nikogo nie było stać na węgiel czy drzewo, więc o tej porze liczba dymiących na czarno kominów i ognisk tworzonych przez bezdomnych, rosła. Ulice i chodniki, na których wraz z wiatrem unosiły się lżejsze śmieci. Ruszyłam jedną z tych ulic do mojego bloku. Najpierw zobaczę co zastanę a dopiero później zejdę po psa. Nie chcę go narażać na nie przyjemne sytuacje. Mój blok był drugi w kolejności od ulicy i przystanku. Doszłam więc o wiele za szybko niż bym tego chciała... Stałam przed drzwiami mieszkania. Wdech i wydech. Otwarłam drzwi. Przed pokój był w miarę posprzątany. Nie walały się kłęby psiej sierści ponieważ psa nie było w mieszkaniu. Mama była w domu. Jej znoszona stęchła kurtka wisiała na wieszaku. Ostrożnie odwiesiłam swoją nową kurtkę. i zdjęłam buty. Zatrzymałam się przed drzwiami mojego pokoju. Byłam świadoma tego co mogę tam zastać. Pchnęła drzwi i uspokoiłam się. Pościel była wyrzucona a na miejscu mojego łóżka stał dmuchany materac. Oprócz kurzu którego nie miał kto zetrzeć było czysto. Miałam nowe miejsce do spania i zmienioną pościel. Woreczek ze szczoteczką do zębów, pastą i grzebieniem położyłam na biurku. Jak zawsze poruszałam się wyjątkowo cicho. To bardzo dobrze, bałam się że odzwyczaję się od tego. Znałam miejsca w których podłoga skrzypiała, znałam miejsce w którym żyłam. Uczyłam się w nim żyć, tak aby nie przeszkadzać i nie rzucać się w oczy.. Wyszłam z pokoju i poszłam zobaczyć mamę. Nie była zalana. Siedziała na wersalce wspierając głowę dłońmi. Na stole leżała popielniczka pełna petów i tylko dwie butelki piwa. Podniosła głowę. Jej spojrzenie było zimne, beznamiętne. Sposób w jaki na mnie spojrzała uświadomił mi, że tliła się we mnie cicha nadzieja iż okaże mi to co okazują inne matki, albo chociaż zwykłą troskę. Uświadomiła mi to w momencie gdy ta nadzieja prysła. 
- Jesteś wreszcie. - Jej oziębły surowy głos zadźwięczał w mojej głowie i orzeźwił jak wiadro lodowatej wody. Patrzyłam się w nią tempo. Chciałam jej powiedzieć że ją kocham albo że brakowało mi jej, ale nas dwie łączyło tylko mieszkanie. Obie wzajemnie sobie pomagałyśmy. Ona dawała mi miejsce do spania miejsce gdzie żyję, a ja opiekowałam się nią. Żadna z nas chyba nie wiedziała co więcej powiedzieć. Chciałam zapytać czy jest głodna ale mało mnie to obchodziło. Nie zależnie od tego jak bardzo mało mi na tym zależało to musiałam załatwić jedzenie. Przytaknęłam głową po czym wyszłam z pokoju, z nie wyobrażalną ulgą. Nie było awantury i dzisiaj chyba już nie będzie. Mięśnie rozluźniły nie co swoje napięcie, dopiero teraz poczułam że w ogóle w nim były. Założyłam buty które dostałam od sąsiadki i wyszłam z mieszkania. Zeszłam na dół do mieszkania sąsiadki po mojego psa. Zapukałam. Po chwili starsza kobieta otworzyła mi drzwi. 
- Dzień dobry. - Powiedziałam potulnym głosem.
- Dzień dobry Mina, wejdź proszę. - Starsza pani zaprosiła mnie do środka. Była jedyną osobą na którą liczyłam chodź trochę. Nie lubiła mnie. Po prostu znała mamę. Nie wiem dlaczego ona jedna mi pomagała nie chciałam tego wiedzieć. Ale ta pani zapewniała nam ubrania na zimę oraz lato, i bywało że czasem jedzenie. Bogu dzięki że nigdy nie zawiadomiła opieki. Starsza pani chyba w ten sposób wypełniała swój czas ale nigdy nie zagłębiła się ze mną w bliższą rozmowę. Nie pytała czy lepiej się czuje. Było by to głupie pytanie. Przekroczyłam próg jej mieszkania i z kuchni od razu wyskoczył Gremlin. Przytuliłam go mocno do siebie i trzymałam do puki sam się nie cofnął. Radość w jego oczach sprawiła że ta krótka chwila zdawała się ciągnąć znacznie dłużej. 
- Gremlin już jadł. Poczekaj tu zapakuję wam coś. - Staruszka podreptała do kuchni a ja jeszcze witałam się z przyjacielem.
***