- Wstawaj, dzisiaj twój dzień... - Otworzyłam oczy. Przez krótką chwilę mój wzrok przyzwyczajał się do jasnego pomieszczenia. Kobiecy melodyjny głos stawał się coraz wyraźniejszy i po chwili dostrzegłam jej zarys. Była to dobrze znana mi zawsze piękna pielęgniarka. Szybko odzyskałam trzeźwość, przez te parę dni kiedy tu leżałam, spałam bardzo intensywnie. Nie zdarzało mi się to w domu ze względu na różne fanaberie mojej mamy. Moja mama była zaprawiona w piciu, ale czasem bywało że musiałam zająć się nią. Na przykład kiedy wymiotowała albo gdy jej kac stawał się zbyt bolesny musiałam dać jej jeść i bardziej niż zwykle schodzić z drogi. Kobieta trzymała w ręku tacę na której leżały tradycyjne kanapki z serem i szynką, oraz kubek herbaty. Usiadłam.
- Dzisiaj stąd wychodzę ? - Zapytałam lekko załamanym głosem. Powrót do szarej codzienności stał się bliższy niż do tej pory, uczucie to było jak bolesne uderzenie głową o ścianę. Skinęła potwierdzająco głową jednocześnie odkładając tacę z jedzeniem. Wbiłam wzrok w zegar wiszący na ścianie. 8.30, ósmy październik, niedziela.
- Wyglądasz dużo lepiej niż w noc gdy cię przywieźli. Jak się czujesz ? - Zapytała dźwięcznym fachowym głosem. Czułam się dobrze. Wyspana, i najedzona, czysta pościel i świadomość że za ścianą nic złego mnie nie spotka. Do szczęścia brakowało mi tylko Gremlina.
- Tak. - Posłała mi najszerszy uśmiech jaki dotąd widziałam. Na krótką chwilkę wlepiłam w nią zdumione oczy, ale na szczęście nie zauważyła tego. Wyszła. Trzy kanapki zniknęły równie szybko jak się pojawiły i to samo można powiedzieć o herbacie. Za bardzo się rozleniwiłam. To źle, to bardzo niedobrze. Zamknęłam oczy aby chwilę pomyśleć. Nie wiedzieć czemu, ale pobyt w tym miejscu wyszedł mi na dobre. Chciałam zapomnieć o powodzie dla którego tu jestem, ale wraz z myślą że potrzebowałam tego pobytu wspomnienia wróciły wywołując skurcz mięśni i mdłości. Ogarnęła mnie panika. Wracałam w tamto miejsce. Mam nadzieję że mama zabrała krew nie chciałam jej widzieć. Scena w której wchodzę do swojego zakrwawionego pokoju, łóżko które zostało jeszcze po tamtej nocy stanęły mi teraz przed oczyma. Wsparłam głowę rękom. Nagły spokój który przychodził zwykle po ataku paniki sprawił że położyłam się i otuliłam kołdrą. Gremlin, dzisiaj zobaczę mojego psa. To był wystarczający powód dla którego nie mogłam się mazgaić. Ten pies miał ze mną wiele wspólnego. To ja go znalazłam i zajęłam się nim. Jego też nie chcieli on też radził sobie sam. Już mnie nie zostawił, gdy płakałam przychodził do mnie kładąc mi się na kolanach i wpatrując swoimi rozumiejącymi oczyma. Jest tym który nigdy nie zrobił mi krzywdy. Nie zawiodę go, tak jak kiedyś zrobił to ktoś inny zostawiając go na własną pastwę. Coś poruszyło się przy mnie. Wzdrygnęłam się i szybko wstałam. Niska znana mi blondynka. Przyniosła w ręku ku mojemu zdziwieniu nowe ubrania.
- Sąsiadka podrzuciła je nam kiedy spałaś. - Życzliwość w jej głosie była szczera aż do złudzenia. Niepewnie sięgnęłam po poskładane w kostkę ubrania.
- Odłóż je na łóżko. Ściągnę ci welforn i przebierzesz się na spokojnie. - Powiedziała zanim zdążyłam im się przyjrzeć. Momentalnie wykonałam polecenie. Sięgnęła po moją rękę i i szybkim ruchem zdjęła plaster wraz ze strzykawką do której podawano kroplówkę. Przetarła rankę wacikiem.
- Przytrzymaj go chwilkę w zgięciu ręki i ubierz się na spokojnie. Jak będziesz gotowa to zejdź do recepcji. - Jasne polecenie wydane urzędowym tonem. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi gwałtownie sięgnęłam po ubrania leżące obok. Były to przylegające do ciała szarawe rurki, czarna koszulka na ramiączkach, szara bluza z napisem London, białe proste majtki i stanik do kompletu oraz para czarnych skarpetek, a na samym dole czarna skóra z modnymi ćwiekami i guzikami, przy ubraniach leżała reklamówka z ocieplanymi butami za kostki i z ćwiekami idealne na tę poreroku . Nowe ubrania były mi bardzo potrzebne, ale nie stać mnie było na ich zakup. Chodziłam w znoszonych, przetartych spodniach, wyblakłych bluzkach, miałam jeden cienki sweterek oraz wiekową wiatrówkę. W sumie 3 zdarte dżinsy, 4 znoszone koszulki z krótkim rękawem, 1 sweterek i 2 grube bluzy na zimę i 1 parę szarych trampek. Zabrałam ubrania do łazienki wraz z podarowanymi mi przez pielęgniarkę szczotką do włosów i szczoteczką do zębów. Byłam wdzięczna sąsiadce za ten gest. Do szpitala trafiłam w zakrwawionej pidżamie która pewnie została wyrzucona. Nigdy nie było by mnie stać na takie ubrania. Umyłam zęby nie patrząc w lustro i rozczesałam włosy. Nie spięłam ich. Szczoteczki i pastę zapakowałam do jednorazówki po trampkach. Ostatni wdech i wyszłam z sali. Przemierzyłam korytarz aż do schodów które prowadziły na parter na następnie podeszłam do recepcji przy której stała moja pielęgniarka. Uśmiechnęła się.
- Możesz już iść. Uważaj na siebie. - Powiedziała z uśmiechem. Nie musiałam wypełniać żadnych papierów ani wyjść z osobą dorosłą ? Nie zastanawiałam się głębiej, bo gdybym musiała to robić miałabym spory problem.. z osobą dorosłą. Była to pewnie zasługa policjanta. Życiowy człowiek. Pomyślałam.
- Do widzenia... Dziękuje. - Powiedziałam wdzięcznym głosem w którym czuć było wielką ulgę. Wychodząc zdobyłam się na niewielki uśmiech. Ruszyłam w kierunku przystanku. Głowę miałam spuszczoną, wpatrywałam się w chodnik. Źle znosiłam ruchliwe ulice i kontakt wzrokowy z przechodniami. Sprawiało mi to dyskomfort. Autobus na który czekałam podjechał niemalże od razu gdy stanęłam na przystanku. Oby tylko nie sprawdzali biletów. Pomyślałam. Zawsze jeździłam na gapę. zajęłam miejsce na samym końcu. Wracałam do domu. Serce ponownie zrobiło mi się ciężkie a skórę owiał chłód. Dam radę. Usiłowałam dodać sobie otuchy i nie myśleć o tym co zastanę. Skupiłam się na myśleniu o moim psie. On też odpoczął. Sąsiadka pewnie zapewniła mu dobre warunki, a teraz oboje wracamy do życia do którego przywykliśmy.
***
W tym momencie zgłupiałam. Stanęłam jak ciele z tępym wyrazem twarzy. - Sąsiadka podrzuciła je nam kiedy spałaś. - Życzliwość w jej głosie była szczera aż do złudzenia. Niepewnie sięgnęłam po poskładane w kostkę ubrania.
- Odłóż je na łóżko. Ściągnę ci welforn i przebierzesz się na spokojnie. - Powiedziała zanim zdążyłam im się przyjrzeć. Momentalnie wykonałam polecenie. Sięgnęła po moją rękę i i szybkim ruchem zdjęła plaster wraz ze strzykawką do której podawano kroplówkę. Przetarła rankę wacikiem.
- Przytrzymaj go chwilkę w zgięciu ręki i ubierz się na spokojnie. Jak będziesz gotowa to zejdź do recepcji. - Jasne polecenie wydane urzędowym tonem. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi gwałtownie sięgnęłam po ubrania leżące obok. Były to przylegające do ciała szarawe rurki, czarna koszulka na ramiączkach, szara bluza z napisem London, białe proste majtki i stanik do kompletu oraz para czarnych skarpetek, a na samym dole czarna skóra z modnymi ćwiekami i guzikami, przy ubraniach leżała reklamówka z ocieplanymi butami za kostki i z ćwiekami idealne na tę poreroku . Nowe ubrania były mi bardzo potrzebne, ale nie stać mnie było na ich zakup. Chodziłam w znoszonych, przetartych spodniach, wyblakłych bluzkach, miałam jeden cienki sweterek oraz wiekową wiatrówkę. W sumie 3 zdarte dżinsy, 4 znoszone koszulki z krótkim rękawem, 1 sweterek i 2 grube bluzy na zimę i 1 parę szarych trampek. Zabrałam ubrania do łazienki wraz z podarowanymi mi przez pielęgniarkę szczotką do włosów i szczoteczką do zębów. Byłam wdzięczna sąsiadce za ten gest. Do szpitala trafiłam w zakrwawionej pidżamie która pewnie została wyrzucona. Nigdy nie było by mnie stać na takie ubrania. Umyłam zęby nie patrząc w lustro i rozczesałam włosy. Nie spięłam ich. Szczoteczki i pastę zapakowałam do jednorazówki po trampkach. Ostatni wdech i wyszłam z sali. Przemierzyłam korytarz aż do schodów które prowadziły na parter na następnie podeszłam do recepcji przy której stała moja pielęgniarka. Uśmiechnęła się.
- Możesz już iść. Uważaj na siebie. - Powiedziała z uśmiechem. Nie musiałam wypełniać żadnych papierów ani wyjść z osobą dorosłą ? Nie zastanawiałam się głębiej, bo gdybym musiała to robić miałabym spory problem.. z osobą dorosłą. Była to pewnie zasługa policjanta. Życiowy człowiek. Pomyślałam.
- Do widzenia... Dziękuje. - Powiedziałam wdzięcznym głosem w którym czuć było wielką ulgę. Wychodząc zdobyłam się na niewielki uśmiech. Ruszyłam w kierunku przystanku. Głowę miałam spuszczoną, wpatrywałam się w chodnik. Źle znosiłam ruchliwe ulice i kontakt wzrokowy z przechodniami. Sprawiało mi to dyskomfort. Autobus na który czekałam podjechał niemalże od razu gdy stanęłam na przystanku. Oby tylko nie sprawdzali biletów. Pomyślałam. Zawsze jeździłam na gapę. zajęłam miejsce na samym końcu. Wracałam do domu. Serce ponownie zrobiło mi się ciężkie a skórę owiał chłód. Dam radę. Usiłowałam dodać sobie otuchy i nie myśleć o tym co zastanę. Skupiłam się na myśleniu o moim psie. On też odpoczął. Sąsiadka pewnie zapewniła mu dobre warunki, a teraz oboje wracamy do życia do którego przywykliśmy.
***